środa, 5 stycznia 2011

sunrise, sunrise

Ogolnie w calym tym Kanyakumari chodzi o slonce.Najlepszy jest wschod, bo wiadomo, trzeba na niego wstac, chyba ze akurat ma sie jet laga i 05:30 to pora, o ktorej sie jeszcze nie polozylo.Wiec zaczelo sie tak:

nastepnie wbrew oczekiwaniom poszlo dalej tak:

a potem to juz event w pelni:




Mi tez, podobnie jak Sy, Hindusi zaczynaja dzialac na nerwy. Knajpy to raz, moze czlowieka szlag trafic, poza tym hotele, w ktorych zawsze jest peak season (700 -800 rupii za pokoj,no kaman), a jedzenie zdecydowanie overrated. Jeszcze chwila i bede z nostalgia myslec o zurku i barszczu. Troche sie w tym kraju porobilo, opowiesci Sy sa troche jakby z innej bajki, ale nie narzekam, sama bylam w BKK w odstepie 2 lat i to jest jednak szmat czasu w Azji. Rzeczy dziwnych/ciekawych - robia sobie ze mna zdjecia,co jest smieszne ale nie upierdliwe. Gorzej z tym gapieniem sie, jakbym byla co najmniej Angelina, swoja droga wspolczuje. Za to przed nami duzo swiatynek, wiec zapowiada sie niezla uczta dla oczu :)

2 komentarze:

  1. ale jesli mnie pamiec nie myli, to jest takie jedno skuteczne i dosc w tym kraju rozpowszechnione lekarstwo na wkurw. czy tez moze jako midrange flashpackers katujecie sie juz tylko alko? ok, odpowiedz moze byc na priva ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. alko jest w licencjonowanych barach albo na czarnym rynku. Wczoraj kuopoiwalem pare browarow po polnocy od gluchoniemego. wspialem sie na wyzyny komunikacji, poniewaz nie wiedzialem, ze koles ani mru mru :-)

    OdpowiedzUsuń