4 stycznia. Po 4 godzinach w drugiej klasie sypialnego dotarlismy na przyladek Komoryn, bedacy najdalej na poludnie wysunietym fragmentem Indii. Wiedzielismy, ze to miejsce pielgrzymkowe, ale zeby od razu az tak? Dziesiatki tysiecy ludzi na ulicach 20-tysiecznej wioski, bo tak sie to liczy wedle tutejszych standardow. Az przypomina sie stary dowcip rodem z imienin rodzinnych, ze "gdyby nie ciocia Bozenka, to nie byloby gdzie palca wcisnac...".
Tysiace ludzi w kolekach na promy, ktorymi musielismy sie dostac na okoliczne wysepki, na ktorych postawiono sto lat temu efektowna z daleka i znacznie tracaca z bliska swiatynie, oraz podobny, jesli chodzi o wrazenia estetycze, wybudowany 10 lat temu monumentalny pomnik z cyklu "Tamilscy rzezbiarze - tamilskim poetom". Wrzucimy foty.
O zachodzie slonca poszlismy obejrzec wspomiane zjawisko przyrodnicze na tzw. plazy, ale uciekalismy stamtad biegiem bo plaza byla tak zasrana i to bynajmniej nie przez krowy, ze ciezko bylo przejsc sucha stopa, a w sandalach to sami wiecie. Malo brakowalo, zebysmy sie porzygalai, zwlaszcza, ze miejscowi klienci tego szaletu prosto z obrosnietej sucha trawa skarpy, przeskakiwali po glazach na waski skrawek piasku tuz przy morzu i tam myli obsrane interesy, leeeeee. (o boze,dobrze, ze ja tego nie widzialam! O.)
Z pewnym zalem rozstalem sie z Varkala, poniewaz tam bylo przyjemnie i pobytowo, za to teraz bedziemy troche gonic. Dzis Kanyakumari, czyli przyladek Komoryn, ktory nie wiem czy bedzie zaslugiwal na jutrzejsza pobudke przed switem, by obejrzec wschod slonca. Pomyslimy, bo na razie troche zenada. Jutro ladujemy w Maduraju. Jedna z najciekawszych swiatynek jakie chyba mozna w tym kraju zobaczyc, a juz obowiazkowa, jesli sie jest na poludniu tego dziwnego kraju.
Dziwna sprawa, ale caly czas klebia mi sie po glowie wrazenia, takie chwilowe, o krtorych chcialbym napisac, ale kiedy siadam w kafejce za klawiatura, to zazwyczaj nie moga jakos do mnie wrocic. Dzisiaj np. troche nerwowo zareagowalem na namolnego dzieciaka, ktorego odprawilem stanowczo ze dwa razy, a ten dalej mi sie czepial nog. Ale zastosowanie metody niezauwazania natreta zazwyczaj dziala, nie mozna tylko zwracac uwagi, a nie sie wydzierac. Olewka powoduje, ze traca czas, a czas - jak wiadomo - to pieniadz. Lepiej bedzie wiec pomeczyc kogos innego.
Zdziwilem sie dzis rowniez, ze w tym calym Kanyajkumari pojawili sie przerozni "ludzie-pajaki" i inni powykrecani, ktorzy zarabiaja pod swiatyniami na swoim kalectwie. W sumie to pierwszy raz sie natknelismy na takich zdeformowanych, ale z racji pielgrzymkowego charakteru miejsca i tego ze jest szczyt sezonu, to jestem sklonny zaakceptowac. Poza tym - jak pisalem poprzenio - wcale nie jest zle z zebrakami.
Troche sie tez dzis przestraszylem, bo chcac zrobic zdjecie nocne, potrzebowalem na czyms oprzec aparat. Idealnie pasowal mi pomnik postawiony ku czci ofiar ostatniego tsunami, ktore rowniez i tu w Indiach - a nie tylko w Tajlandii - jak wszyscy przede wszystkim pamietamy, zebralo spor zniwo. Pomnik jest obrzydliwie paskudny i wyglada jak mieszanka snu chinskiego producenta tanich zabawek z kacem polskiego zula. Ostatecznie jednak skorzystalem z innej podporki, bo jak podchodzilem do mocno ciemnego terenu wokol pomnika, to zobaczylem klebowisko szczurow, ktore pazurkami i zabkami polyskiwaly w swietle latarni w moja strone. Pierwszy raz w zyciu doswiadczylem tak irracjonalnego leku przed jakimkolwiek zwierzeciem. Bylo to tak obrzydliwe i przerazajace, ze przeszly mnie ciarki. Sami widzicie, ze ten przyladek nie zrobil jakiegos oszalamiajacego wrazenia, bywalo sie w lepszych miejscowkach. Troche jestem cholera rozczarowany, tak tutaj to tak wlasnie jest - od zachwytu do obrzydzenia jeden krok.
Nie jest jednak tak, ze narzekam, albo by Ola to robila. Przyjechalismy wlasnie po roznorodne odczucia, no to mamy to, czego chcielismy. Bo poludniowoindyjskie thali bylo dzis tak dobre oobfite, ze nie dalem razy zjesc, zanim kolezka zapytal czy chce dokladke. A siedzac razem przy stole nie tyle jedlismy, lecz wpierdalalismy do tego stopnia lapczywie i ze smakiem, ze jakas biala parka, ktora dopiero weszla, po chwili obserwacji naszego zachowania, zapytala co jemy, bo oni chca dokladnie to samo :-). A to bylo cholernie mile, choc nie wiem dlaczego wlasnie az tak to odebralismy. /jak ktos ma trendsetterstwo we krwi... :) O./
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz