Przyjezdzanie w nocy gdziekolwiek to slaby pomysl. No chyba, ze na dworcu stoi Rysio z karteczka z twoim nazwiskiem, ale taki luksus zdazyl nam sie raz, na lotnisku w Delhi. Wiec kiedy dobilismy do Maduraju o 22:00 czekalo nas zmudne poszukiwanie hotelu. Zauwazylam, ze moje umiejetnosci negocjacyjne sa wprost proporcjonalnie zalezne od czasu noszenia plecaka - czym dluzej, tym gorzej sie targuje. Jest to byc moze dobry material na doktorat, jako ze nikt zdaje sie nie zbadal wplywu ucisku na barki na postawy negocjacyjne. Jesli to dobrze opracuje, mam szanse na wlaczenie swojego skromnego dorobku do programu MBA, a potem juz tylko bede jezdzic po swiecie i dawac wyklady. I oczywiscie omijac Maduraj po 22:00.
Zaczelo sie jak zwykle. Wszystkie hostale z gatunku usual suspects z Lonely Planet byly oczywiscie full. Po paru pielgrzymkach z ciezkim plecakiem zostawilam go wreszcie pod wejsciem do hotelu i ruszylam zwiedzac wszystkie miejscowki z opisem lodge, hostel, guesthouse i restaurant (A/C and non A/C rooms) w promieniu 300 metrow. Pierwsza miejscowka - 400 rupii za pokoj, w ktorym na srodku zastygal wlasnie cement. Druga - 250 rupii - pokoj wielkosci lozka, wiec drzwi otwieraly sie na zewnatrz. Na lozku siedzial szczur i gapil sie na mnie czerwonymi oczkami. Facet pewnie do tej pory zastanawia sie, czemu nie skusialam sie na ten niewatpliwy deal mojego zycia. Ja rowniez po przemysleniu sie zastanawiam - w koncu jak sa szczury to nie ma karaluchow. Nastepny pokoj - 500 rupii - bylby ok, gdybym nie bala sie, ze grzyb z sufitu moze sie oderwac i zabic mnie we snie. Nie bylaby to smierc na miare moich mozliwosci, wiec po namysle powiedzialam pas. Kolejny, bardzo przemyslny patent w hotelu na 350 rupii - odzwierny o 3 rekach. W 2 mial piwo, jedna otwieral mi drzwi. Postanowilam nie wybiegac z krzykiem tylko dlatego, ze moglabym sie potknac o lezacych w korytarzu zawinietych w szmaty ludzi. W koncu Madurai Interational Hotel - mrowki faraonki, brak spluczki i grzyb na drzwiach okazal sie propozycja kuszaca, wysublimowana, a stojacy w pokoju telewizor dodal miejscowce pewnego splendoru. Cala noc wsluchiwalam sie w tupot malych, mrowkowych stop i odganialam komary, dla ktorych jestem chyba delicja, bo w promieniu 3 km nikt nigdy nie jest nawet nadgryziony, a ja jedna drapie sie jak dzika. Przyjemnosc bycia posilkiem lokalnej flory kosztowala mnie dokladnie 483 rupie, czyli ok. 30 zlotych, czyli o jakies 30 zlotych za duzo. Zyd w moim insajdzie tlucze glowa o sciane.
No i znowu padlam ofiara Lonely Planet - ta kafejka miala byc 24h, a wlasnie obwiescili closing time. No nic, ide szukac czegos innego.
I znalazlam. Za rogiem, wiec nie jest zle. Oczywiscie nadal jest dla mnie tajemnica, jak kraj, w ktorym internet porusza sie z predkoscia dobrze odkarmionego slimaka mogl wydac polowe informatykow tego swiata. No a internet w telefonie to cos jak bajka o posiadaniu prywatego odrzutowca. Blackberry jest tu gadzetem tylez wypasionym, co niepotrzebnym, za to szacun dla Nokii - ich sluchawki dominuja, prawdopodobnie ze wgledu na wbudowane radyjko, ktorym mozna wyc do woli czy to w rikszy, czy w autobusie. Ze wzgledu na zaskakujaca oferte hotelowa spedzimy w Maduraju kolejna noc. Unikalnosc oferty - 200 rupii od lebka za pokonanie 120 km trasy do Kodaikanal. W zwiazku z tym ominie nas: uzeranie sie z rikszazem, majacym nas dowiezc na dworzec autobusowy, wskakiwanie w biegu do autobusu (i wyskakiwanie w razie, gdyby autobus jechal akurat w inna strone), godzinna jazda do jakiegos punktu na mapie w oparach spalin i przy wtorze klaksonow niszczacych bebenki, przesiadka w biegu do innego autobusu i szukanie po nocy hotelu w Kodai. Tak tak, duch wyprawcy ginie w narodzie. Postanowilismy pokonac te trase minibusem, spod hotelu wprost nad jezioro. Uwaga - w Kodai nie ma ANI JEDNEJ rikszy. Szok i niedowierzanie miesza sie z cicha nadzieja, ze jesli naprawde tak bedzie, jesli uda sie spedzic dzien czy dwa bez tego przewiercajacego glowe trabienia klaksonow, to wrzuce pare rupii do skarbonki w lokalnej swiatynce. Ale nie zapeszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz