czwartek, 30 grudnia 2010

30.12 - Kiblowanie w Alleppey

30 grudnia. Niektorzy z nas troche mieli ostatno problemow zoladkowych, co delikatnie zmusilo nas do korekty planow powzietych jeszcze w Polsce. Ale po kolei:

Koczin opuscilismy zgodnie z planem popoludniowym autobusem zmierzajacym do Alleppey. Tuz przed wyjazdem zjedlismy jeszcze maly lunch i zaliczylismy synagoge (5 rupii, bez fajerwerkow, choc ciekawie bylo zobaczyc tu taka swiatynie, podobnie jak wczesniej koscioly). Coc sie zaczelo dziac w jednym z naszych zoladkow, powodujac nieprzyjemne napiecie zarowno w kichach, jak i we wzajemnych realacjach, w ktore wkradla sie nerwowosc. Na dworzec autobusowy jechalismy najpier ryksza (50 rupii), potem mozno zapelnionym promem publicznym do Ernalulam (15 rupii za 2 osoby, na zdjeciu ponize 8 osob w drugiejw lawce przeznaczonej dla osob czterech),
a potem znowu rysza za 3 dychy. Bylem tez swiadkiem urokliwej scenki rodzinnej miejscowych biedakow podrozujacych chyba w celach religijnych.

Bus station nie byl jakas oszalamiajacy uroda, a nasza dodatkowa irytacje wzbudzla powszechna praktyka gonienia jadacego jeszcze autobusu i wsiadania do niego w biegu. Przyczyna byla prosta - ci ktorzy chcieli wsiasc do stojacego busu, nie mieli juz na to zadnych szans. Pierwszy wiec nam uciekl, a jak przyjechal kolejny, to podzielilismy zadania - Ola wsiadala w biegu walczac lokciami o lepsze ustawienie do drzwi wejsciowych, a ja w tym czasie wrzucalem plecak przez okno na sam koniec busu, dzieki czemu plecak zajely nam miejsca. Metoda okazala sie na tyle skuteczna, ze mielismy nawet miejsca siedzace! Prezentowalismy sie mniej wiecej tak.

Sama podroz, zwlaszcza dla tych z nas, ktorzy nie czuli sie najlepiej, byla jednak bardzo meczaca, mimo siedzacej pozycji. Tlok aki, ze co chwila ktos probowal mi sie wladowac na kolaa, a nawet jesli nie osobiscie, to przynajmniej tego wora, ktorego z koniecznosci ow ktos trzymal ponad glowami (dlugo to sie tak nie da). Korki makabryczne, dziury w drodze jeszcz bardziej wiec czylismy sie jak w pralce podczas wirowania z kolorowym praniem. Trwalo to 2,5 godziny, ale - mimo, ze bylo to kilka dni temu, to dupa dalej boli od siedzenia, oj boli. W efekcie dotalismy do Aleppey z opoznieniem, ktore jeszcze sie przeciagnelo z powodu procesji ciagnacych do swiatyni znajdujacej sie uz obok jednego z dwoch mowstow w miescie. Mosty to tez slowo na wyrost bo mialy jakies 5 m szerokosci dla ruchu w obie strony. Tak czy owak, bylo juz ciemno, ludzi tak na oko miliard na tych waskch uliczkach, no i straszny smog, bo ruch byl bardzo powolny, a kazdemu rykszarzowi przeciez jedzie z rury non stop.

Udalismy wiec do hotelu poza centrum, polecanego przez Kamila Pu., ktory byl tu kilka lat temu i baaaardzooooo sobie chwalil. Na miejscu szybko pozbylismy sie zludzen: miejsc nie ma, w innych hoelach tez jest z tym problem, no bo oprocz bialych turystow, ktorzy przyjechali obejrzec rolzewiska, w miejscue jest w chuj ludzi w zwiazku ze swietem i procesjami. Tym razem wierzylismy nie tylko na slowo, ale tez w oparciu o to, co widzielismy w samym miescie. Nastepnego dnia tlum zelzal, co prezentuje ponizsze zdjecie.

Niektorzy z nas czuli sie coraz gorzej, wiec wzielismy perwszy wolny pokoj jaki sie trafil (700 rupii), w hoteliku nieopodal, prowadznym przez Hindusow-chrzescijan (od razu wydali mi sie podejrzani). Skoczylem jeszcze tylko do miasta po jakies zarcie i owoce, oraz wode, zeby Ci Ktorzy Nie Czyli Sie Dobrze, mieli szanse na zapelnienie zoladka jakakolwiek tresia. Droga powrotna do hotelu mozliwa byla z powodu korkow jedynie na piechote (jakies 1,5 km, 34 stopnie, noc, komary), co bylo spelnieniem moich marzen po podrozy autobusowej, o ktorej juz wspominalem. Za dnia mozna tam bylo napotkac lokalne biznesy - techniczne i transportowe.

Noc minela do przezycia, ale nastepnego dnia pstanowilismy znalezc lepsza miejscowke, bo zanosilo sie na przymusowy postoj dluzszy niz zaplanowana jedna noc. Trafilismy do przemilej parki lokalersow, ktorzy otoczyli nas opieka, wyprali brudne ciuchy i nimalze poprawiali kocyk, jak kladlismy sie spac. Mieli tez lodowke, co stalo sie nie do przecenienia, kiedy - troch przypadkiem - znowu znalazlem monopolowy, ktory wygladal tak:

Kupilem wiec pare browcow, cieplych okrutnie, ale z wielka satysfakcja :-). Kupowanie alkoholu w Kerali wywoludzie dziwne wrazenie robienia czegos nielegalnego: stoi czlowiek wcisniety miedzy te cholerne barierki, pzeciska butelke przez mini okienko, wstydliwie chowa do plecaka albo zawija w gazete i pod spodnice (jesli jest Hindusem). Wszyscy jakos tak nerwowo uciekaja spod tego sklepu, a na dodatek spzewdawcami sa smutni panowie z wasami, ktorzy wygladaja jak policjanci (ktorymi zapewne sa), zbierajacy podczas transakcji material dowodowy przeciwko tutejszym rodzinom patologicznym, w ktorych rodzice chleja tego jednego cieplego browara dziennie. Choc nie da sie ukryc, ze spora czesc tutejszych gentlemanow o przekrwionych oczach i ustach pelnych rownie czerwonego betelu, kupuje najtanszy rum w sporych butelkach, ktorych zapewne nie pokryje kurz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz