Każde ze zdjęć można powiększyć, wystarczy kliknąć, jeśli wola.
Podróż dookoła Indii była daleka, została zaznaczona na czarno i trwała 2 miesiące.
Biedaków szukać nie było potrzeby, natykaliśmy się na nich co krok, często potykając się wręcz o nich na ulicy.
Słonie były dość częstym widokiem na ulicy, bo to w końcu był zwykły środek transportu. Nawet w Delhi - jak widać w okolicach Connaught Place - można było zobaczyć słonie jadące (jadące?) ramię w ramię z autobusami i rykszami.Sporo było również ryksz rowerowych napędzanych siłą mięśni wychudzonych i wiecznie zaspanych biedaków, którzy nie mieli siły nawet na targowanie i jechali za tyle, za ile im się powiedziało. Niestety była to zbyt powolna forma transportu, nawet dla kogoś, kto miał wolne 2 miesiące.
P0 obserwacjach obyczajowych przyszła pora na zwiedzanie. Jednym z najbardziej efektownych obiektów w Delhi jest Kutab Minar, czyli ogromna wieża zbudowana przez dynastię Wielkich Mogołów. Wygląda jak największy na świecie minaret stojący obok ruin meczetu. Co ciekawe, obok rozpoczęto budowę jeszcze bardziej okazałej i wyższej wieży, której budowę porzucono nieco powyżej wierzchołków drzew. Gigantofobia, której ślady widać w dzisiejszym Świebodzinie, rozkwitała już za czasów pierwszych władców islamskich w sułtanacie, czy tam kalifacie delhijskim. My wtedy biegaliśmy z dzidami po lasach, a woje Mieszka pierwszego ze zdziwieniem przyglądali się nowoczesnemu wynalazkowi zwanemu dzidą.
P0 obserwacjach obyczajowych przyszła pora na zwiedzanie. Jednym z najbardziej efektownych obiektów w Delhi jest Kutab Minar, czyli ogromna wieża zbudowana przez dynastię Wielkich Mogołów. Wygląda jak największy na świecie minaret stojący obok ruin meczetu. Co ciekawe, obok rozpoczęto budowę jeszcze bardziej okazałej i wyższej wieży, której budowę porzucono nieco powyżej wierzchołków drzew. Gigantofobia, której ślady widać w dzisiejszym Świebodzinie, rozkwitała już za czasów pierwszych władców islamskich w sułtanacie, czy tam kalifacie delhijskim. My wtedy biegaliśmy z dzidami po lasach, a woje Mieszka pierwszego ze zdziwieniem przyglądali się nowoczesnemu wynalazkowi zwanemu dzidą.
Zaskakującym odkryciem były dla nas urinale, pozwalające jednocześnie sikać na ulicy, a zarazem w intymności i oferujące w trakcie szczania możliwość oglądania np ulicznej bójki - jak widać na zdjęciu. To czarno-czerwone coś na pierwszym planie to herbaciarnia obok naszego hotelu na Paharganjiu w Delhi.
Taj Mahal pewnie się nie zmienił i nadal robi wrażenie, że z butów wyrywa - przynajmniej na zdjęciu. Jeśli mnie pamięć nie myli to wizyta w Agrze była jednym z większych koszmarków turysty-amatora. Takich naciągaczy działających w zespołach nie da się zapomnieć.
Postanowiliśmy pozbierać trochę doświadczeń architektonicznych. Padło na liczne na północy kraju pałace maharadżów. Ten na zdjęciu to akurat pałac wiatrów zbudowany dla kobiet lokalnego władcy, który wspaniałomyślnie zapewnił swoim wybrankom ażurowe, wydłubane w czerwonym kamieniu firanki. Po co? Dzięki takiemu wystrojowi elewacji zapewnił kobietom wgląd na uliczne życie, zapewniając im jednocześnie izolację przed wścibskimi spojrzeniami plebsu.
Pałaców było więcej i każdy inny. Wszystkie wielkie, dostatnie, majestatyczne i przewiewno-chłodne.
Po obejrzeniu około 10 pałaców różnych radżów uznaliśmy, że wystarczy, bo - mimo zróżnicowania i piękna - zaczęły najnormalniej w świecie działać na nas nużąco.
Jaisalmer to położone na środku pustyni stare miasto w Rajastanie. Wygląda jak z bajki, bo na płaskim wzniesieniu zbudowano rozległe mury obronne złożone z setek, a może i tysięcy okrągłych baszt. Mieszkaliśmy w jednej z nich, tyle, że od czasów oryginalnych dobudowano w baszcie mały balkonik idealnie przydatny do wieczornego dymka.
Baszty z bliska wyglądały tak. A na lewo od bramy do miasta, tuż za widocznym na zdjęciu biurem podróży funkcjonowała herbaciarnia z najlepszym ciajem, jaki w życiu piłem.
Taj Mahal pewnie się nie zmienił i nadal robi wrażenie, że z butów wyrywa - przynajmniej na zdjęciu. Jeśli mnie pamięć nie myli to wizyta w Agrze była jednym z większych koszmarków turysty-amatora. Takich naciągaczy działających w zespołach nie da się zapomnieć.
Postanowiliśmy pozbierać trochę doświadczeń architektonicznych. Padło na liczne na północy kraju pałace maharadżów. Ten na zdjęciu to akurat pałac wiatrów zbudowany dla kobiet lokalnego władcy, który wspaniałomyślnie zapewnił swoim wybrankom ażurowe, wydłubane w czerwonym kamieniu firanki. Po co? Dzięki takiemu wystrojowi elewacji zapewnił kobietom wgląd na uliczne życie, zapewniając im jednocześnie izolację przed wścibskimi spojrzeniami plebsu.
Pałaców było więcej i każdy inny. Wszystkie wielkie, dostatnie, majestatyczne i przewiewno-chłodne.
Po obejrzeniu około 10 pałaców różnych radżów uznaliśmy, że wystarczy, bo - mimo zróżnicowania i piękna - zaczęły najnormalniej w świecie działać na nas nużąco.
Jaisalmer to położone na środku pustyni stare miasto w Rajastanie. Wygląda jak z bajki, bo na płaskim wzniesieniu zbudowano rozległe mury obronne złożone z setek, a może i tysięcy okrągłych baszt. Mieszkaliśmy w jednej z nich, tyle, że od czasów oryginalnych dobudowano w baszcie mały balkonik idealnie przydatny do wieczornego dymka.
Baszty z bliska wyglądały tak. A na lewo od bramy do miasta, tuż za widocznym na zdjęciu biurem podróży funkcjonowała herbaciarnia z najlepszym ciajem, jaki w życiu piłem.
Świat tak właśnie wyglądał z perspektywy osoby podróżującej po pustyni Thar na wielbłądzie. Podejrzewam, że tak samo jak 10 lat wcześniej, tak i teraz wielbłądy są podstawową formą transportu na bezdrożach indyjsko-pakistańskiego pogranicza. Zastanawiam się jednak, czy w międzyczasie rozwinęła się sieć ASO wielbłądów, bo ostatnio trzeba było jechać cały dzień do najbliższej ASO, w której chorego (srającego non stop) wielbłąda, wymieniliśmy na nieobsranego. Przy okazji pozdrawiam mojego druha z tamtej podróży - Landryna.....
Jak już się odwiedzi ASO dla wielbłądów, to trzeba takiego jeszcze zatankować. Jest oczywiście stacja paliw, ale nie był to Orlen, ani Tesco. Stacja nie była obrandowana ani Mazowszanką, ani Cisowianką, a jednak woda tam była razem ze zmyślnym systemem tankowania. Musiał być zmyślny, bo wielbłądy mają mało życiowy wlew paliwa. Podobnie jednak jak w przypadku samochodu, tankuje się go mniej więcej raz na tydzień, chyba że robi się znaczne przebiegi.
Zdjęcie rajastańskiej rodziny mieszkającej w samotnym domostwie na wspomnianej wcześniej pustyni Thar. Do dziś nie wiem jakim cudem jedna kobieta mogła urodzić tyle dzieci, w tym samym - jeśli sądzić po wyglądzie - wieku.
Domy w sąsiedniej wiosce prezentowały piękną i pełną subtelności rajastańską ręczną robotę. No cóż, nie święci garnki i domy lepią. Przynajmniej architekt, inwestor i generalny wykonawca, niczym na rasowym obrazie, zostawili swój podpis.
Pustynia była malownicza, tak jak ślady stóp, które pewnie długo się na niej nie uchowały, dlatego je sfotografowałem, robiąc moje ulubione zdjęcie. Wiem już też dlaczego wielbłądy mają takie szerokie kopyta (przydatne w kopnym piasku). Sikaliśmy w kucki, wieczory spędzaliśmy z muzułmańskimi przewodnikami przy ognisku rozmawiając o Osamie, spaliśmy wśród piachu otuleni grubymi kocami chroniącymi przed nocnym chłodem. Życie urozmaicała nam izraelsko-NRDowska para, trenująca o zachodzie słońca krav magę, bo chłopak dopiero co zakończył służbę wojskową. Mój Boże, co on wyprawiał z tą biedną Niemką....
A ta ulica powinna się chyba nazywać Żelazna, ponieważ na całej jej długości, w budach skleconych z gałęzi (skąd oni wzięli gałęzie na środku pustyni?) i starych szmat, sprzedawali wykonane z metalu na miejscu różne diwajse o nieznanym Europejczykowi przeznaczeniu.
Potem był Bombaj w okresie przedświąteczno-wigilijnym. Niestety wszystkie inne zdjęcia z tego miasta są niecenzuralne, ponieważ świętowaliśmy na całego. Upał nie przeszkadzał rozwijać się rynkowi choinek choć uczciwie trzeba przyznać, że sztucznych. W pamięci pozostała mi na zawsze najlepsza knajpa na świecie, czyli restaurant o nazwie Kolaba, mieszczący się w dzielnicy o tej samej nazwie. Z pewnością odwiedzimy ją i tym razem, bo inaczej bym sobie tego nie darował.
Z Bombaju dwudniową podróż pociągiem do Koczinu wyparłem ze swojej świadomości. A w Koczinie nie ma już grobu Vasco da Gamy, są za to chińskie sieci ze zdjęcia, przepiękna synagoga bez Żydów (skąd ja to znam) i Old Fort z restauracjami dla wydziaranych i zdredowanych białasów, nad którymi unosi się zapewne po dziś dzień miła i słodkawa chmura rozweselającego i pobudzającego apetyt dymu z lokalnego zielska.
Zmęczeni podróżą trafiliśmy do południowoindyskiej Varkali, gdzie - jak usłyszeliśmy - nie ma takich tłumów jak na Goa. Pojechaliśmy tam i plaża wyglądała jak widać powyżej. Niezrażeni przeczekaliśmy aż wyjadą sobie przybyli na święto pielgrzymi i wkrótce w okolicach naprawdę zrobiło się pustawo, co z kolei widać poniżej...
Wystarczyła mała podróż skuterkiem, by znaleźć się nieomal na bezludnym wybrzeżu........a potem jeszcze kawałek podróży rowerem i oto znajdujemy tymczasową wyspę przy ujściu rzeki, którą nazwaliśmy Wyspą Filozofów i ceremonialnie ochrzciliśmy ją ciepłym sikiem (Landryn w akcji).
Plaże na południu Indii były zajebiaszcze i oferowały możliwość wygodnego jeżdżenia po nich rowerami, co trudno zrozumieć przybyszom znad Bałtyku. Odpływ rozwiązywał problem zamieniając plażę w komfortową bo utwardzoną ścieżkę rowerową.
W Maduraiu widziałem najdziwniejsze rzeźby na świecie. Wielkie świątynie są pokryte dziesiątkami tysięcy pomalowanych na obłędne kolory rzeźb przedstawiających bóstwa i ludzi np z niebieskimi wąsami i pomarańczową skórą. A do tego słonie i cały ten standard, o którym nikomu nie chce się pisać, bo każdy wie, że wszędzie jest syf, za to jaki urokliwy :).
Mammalapuram nieopodal Madrasu utkwiło mi w pamięci z powodu nierealnie nowo-wyglądających płaskorzeźb sprzed kilkunastu wieków i hawajskiej koszuli w palmy, którą kupiłem tam za dolara. I chodzę w niej do dzisiaj zadając kłam opinii o tekstylnej tandecie z subkontynentu indyjskiego.
Świątynka w Mammalapuram jest wyjątkowo malutka i niepozorna, za to niesamowicie urokliwa. Cały kompleks pokrywają rzeźby, jednak są tak wyżarte przez morską bryzę, że nikt nie jest w stanie nawet zgadnąć, co wyobrażały te figurki. Chyba właśnie dlatego w mieście non stop, dzień i noc słychać stukot młotków, którymi rzemieślnicy i pracownicy manufaktur wydłubują w kamieniach liczne figurki przedstawiające cokolwiek tylko można sobie wyobrazić.
Bubenashwar to imponującej wielkości świątynia, go której biali nie mają wstępu i mieszczący się u jej stóp mega-zbiegowisko-targ, na którym mój towarzysz podróży wszczął bójkę z braminem, albo odwrotnie. Szczęśliwie nikomu się nic nie stało.
Konark był nic nieznaczącym zadupiem. Wioską, w której był jeden hostelik, standardem przypominającym baraki w Oświęcimiu. Za to miejscowa świątynia miała takie dobre Ohmy, że przesiedzieliśmy na tym końcu świata cały tydzień, rozmawiając z miejscowym czarodziejem, któremu wcześniejsza kariera w indyjskiej policji wydawała się zbyt korporacyjna. Więc został lokalnym magiem, wyglądał jak żywcem wyjęty w Władcy Pierścieni i co wieczór razem z nami gapił się na bryłę świątyni, pokrytej erotycznymi rzeźbami, podobnymi do tych w Kajuraho.
Jedyny most w kilkunastomilionowej Kalkucie dał nam możliwość obserwacji nieznanego wcześnie sposobu kierowania ruchem przez policję, która półtprametrową bambusową lagą waliła w błotniki przejeżdżających samochodów - wtedy niemal wyłącznie widocznych na zdjęciu Ambasadorów. Ciekawy był efekt blacharsko-lakierniczy, ponieważ można było odnieść wrażenie, że w mieście grasuje wandal niszczący we wszystkich samochodach lewy tylny błotnik. A to nie był żaden wandal, tylko policja sterująca ruchem ulicznym skutkującym obrażeniami tej samej części karoserii we wszystkich przejeżdżających autach.
W Kalkucie zaintrygował mnie również system zasilający nasz hotel w energię elektryczną. Gdybym był elektrykiem, pewnie tak samo jak i teraz mógłbym tylko powiedzieć "o kurwa, nie ogarniam tej kuwety".
Varanasi to szczególne miejsce nie tylko dla autochtonów, ale nawet dla białych gości z plecakami. Sporo magii pomieszanej z oszustami oraz lassi, po wypiciu którego przemówił do nas sam Lord Shiva. Kupa ludzi jarała tam na potęgę, włącznie z wioślarzem wiozącym nas łódką po Gangesie. Ale ten był i tak lepszy od 10-letniego na oko operatora wioseł, którego przydzielono nam w pierwszym rzucie. Atmosfera naprawdę niezapomniana, podobnie jak widok tej świątynki, która w okresie monsunu, znika pod lustrem podnoszącej się wody, pełnej ludzkich prochów, ciał i całego syfu spływającego razem z nią do Kalkuty.
Było o karmie, to teraz o post-karmie. Niedotykalni i inni biedacy wykorzystują jako opał krowie, bawole i słoniowe odchody, które zbierają całymi dniami po mieście. Zwożą sobie tę kupę na kupę, mieszają z wodą i gołymi rękami robią z tego placki, które suszą na słońcu, co widać na fotce. Powstają dzięki temu wygodne brykiety służące za najpopularniejsze paliwo. Nie mają Śląska z węglem, a jak sprytnie i ekologicznie sobie radzą?
Sikhowie stanowią w Indiach elitę. Prezentują się dumnie i chyba nie zdarzyło się, by którykolwiek z nich próbował nas naciągnąć na parę rupii. Do końca życia też nie zapomnę złotej świątyni w stolicy Punjabu - Amritsarze.....
...gdzie zostaliśmy potraktowani jak bogobojni pielgrzymi - otrzymaliśmy darmowy pokój i jedzenie. Jestem pewien, że tam jest jakaś nieziemska energia, bo nie będąc wierzącymi, a już na pewno nie będąc Sikhami, przez kilka dni z kolei zapadaliśmy w niezrozumiałe letargi przy świątyni. Nigdzie indziej czegoś takiego nie czułem.
A tak wygląda nieco inny rodzaj letargu - letargu ulicznego. Ten pan nie jest bezdomny. On po prostu lubi przykimać sobie na legowisku przed domem, a właściwie na ulicy.
Tak było kiedyś. A jak jest teraz? Wkrótce zobaczymy...
mmmmm, jak fajnie przylukac takie wspominki :-D wlasnie wrocilem z tygodnia na nartach, leze pod kocem i zabieram sie do czytania calego bloga. mniam! bede tu smiecil pod kolejnymi postami.
OdpowiedzUsuńkamil.
39 yrs old Environmental Specialist Margit Kesey, hailing from Port McNicoll enjoys watching movies like Outsiders (Ceddo) and Magic. Took a trip to Archaeological Site of Atapuerca and drives a M3. powinienes to sprawdzic
OdpowiedzUsuń